Szybko, młodo, nowocześnie
Grzegorz Piątek
Mogłoby się wydawać, że aby powstał wybitny budynek, wystarczy powierzyć projekt wybitnemu architektowi. Wiele jednak zależy od relacji między nim a klientem. Świadomy klient precyzyjnie określi czego potrzebuje, a później wniesie konstruktywne uwagi i pomysły. Jeśli zależy mu na jakości, będzie prawdziwym mecenasem i sojusznikiem architekta w walce z ograniczeniami, które nieuchronnie pojawią się w trakcie realizacji. Konieczna jest wspólnota celu i zwykłe, międzyludzkie porozumienie.
Takie porozumienie niewątpliwie łączyło architekta Czesława Przybylskiego z inicjatorem i pierwszym dyrektorem Teatru Polskiego – Arnoldem Szyfmanem. W 1911 roku, kiedy przystępowali do współpracy, pierwszy liczył sobie trzydzieści jeden lat, a drugi zaledwie dwadzieścia dziewięć. Obaj byli mężczyznami energicznymi, ambitnymi, dobrze wykształconymi i bywałymi w świecie.
Tomasz Kościuszko opowiada o historii budynku
Ja nie mam nic, ty nie masz nic…
Przypadkowe spotkanie dwóch niespełna trzydziestolatków w domu Maurycego Spokornego – ostatniego dyrektora tramwajów konnych i pierwszego dyrektora tramwajów elektrycznych w Warszawie – zdecydowało o losach jednego z najpiękniejszych budynków teatralnych stolicy. Arnold Szyfman, doktor filozofii szukający poparcia dla pomysłu stworzenia w Warszawie nowoczesnego teatru, poznał początkującego, ale dobrze się zapowiadającego, architekta Czesława Przybylskiego. Obaj nie mieli nic do stracenia poza marzeniami i prawdopodobnie to dodawało im odwagi oraz nielicującej z ich doświadczeniem bezczelnej pewności siebie.
Czesław Przybylski
Arnold Szyfman
W czasopiśmie „Scena i sztuka” 30 marca 1912 roku zamieszczono następującą notatkę:
„Przed kilku dniami odbyło się w Hotelu Bristol zebranie udziałowców nowo powstającego Teatru Polskiego. Hrabia Tomasz Potocki złożył sprawozdanie w imieniu pełnomocników zawiadujących funduszami przedsiębiorstwa, a pan Szyfman przedstawił plany i opisał urządzenia przyszłego gmachu. Zainteresowanie obudził plastyczny model Teatru, wykonany z drzewa i masy papierowej”.
Czy makietę teatru własnoręcznie wykonał Czesław Przybylski? Chodziło przecież o pierwszą samodzielną pracę młodego architekta. Nietrudno wyobrazić sobie Przybylskiego, który skleja makietę w wynajętym mieszkaniu na mansardzie u Maurycego Spokornego. A lokum to musiało być wyjątkowe, jak i cała, nieistniejąca już, kamienica Spokornych – sztandarowy przykład stołecznego stylu secesyjno-modernistycznego. Jako jedna z pierwszych w Warszawie miała oświetlenie elektryczne, windy i bieżącą ciepłą wodę, w piwnicach zlokalizowano generator prądu, a na dachu ogród. Być może, w pewnym stopniu, śmiałość tych rozwiązań inspirowała Przybylskiego, kiedy pracował nad planami Teatru Polskiego.
Aleje Ujazdowskie, kamienica Spokornych - narożny dom z wieżyczką
Makieta, którą pokazano w Bristolu, różniła się od wykończonego gmachu niewielkimi szczegółami. Najbardziej widoczny to podcień, który miał osłaniać troje głównych drzwi wejściowych do teatru. Poza tym i kilkoma innymi szczegółami, plany pokryły się z rzeczywistością. Podobnie jak budżet przedsięwzięcia. Przygotowany przez Przybylskiego kosztorys, choć robiony przed zakupem placu i bez szczegółowych planów, niewiele różnił się od rzeczywistych kosztów budowy. Co nie oznacza, oczywiście, że budowniczowie nie mieli w przyszłości zmagać się ze stałym brakiem środków.
Na pożytek i chwałę polskiej sztuki scenicznej
Poświęcenie kamienia węgielnego pod Teatr Polski miało miejsce 10 kwietnia 1912 roku. Uczestniczyło w nim kilkaset osób – przede wszystkim udziałowcy spółki akcyjnej budującej Teatr: arystokraci, ziemianie, finansiści, przemysłowcy, ale też artyści, przedstawiciele świata kultury i prasy. Tekst zamurowany w fundamentach powstającego gmachu brzmiał: Gmach ten powstał na pożytek i chwałę oraz celem rozwoju sztuki polskiej scenicznej, krzewiącej piękno ojczystej mowy naszej.
Po uroczystości świetne towarzystwo spotkało się, już w mniej oficjalnej atmosferze, na śniadaniu w hotelu Bristol. Obowiązki gospodarzy pełnili hrabia Tomasz Potocki, książę Michał Woroniecki i Julian Tołłoczko Prezes Cukrowni i Rafinerii Królestwa Polskiego. Akcjonariusze, którzy nie mogli osobiście uczestniczyć w spotkaniu, nadesłali depesze z gratulacjami. Nazajutrz Szyfman z satysfakcją napisał w liście do rodziców, że „uroczystość wypadła świetnie”. Sam Szyfman też zabrał głos, „bo nie wypadało nie zabrać”. Zapewnił rodziców, że mówił bez przygotowania, w co jednak trudno uwierzyć. Wydaje się, że tę mowę przyszły dyrektor Teatru Polskiego miał gotową od wielu lat.
Najjaśniejszą gwiazdą bankietu w Bristolu był jednak teatr. Ponownie zaprezentowano makietę i barwne szkice projektów wnętrz. Przemawiający zachwalali zalety projektu, śmiałość planu, nowoczesność urządzeń. Mówiono o scenie obrotowej, efektach świetlnych, możliwościach inscenizacyjnych, jakie dadzą własne pracownie scenograficzne i magazyny. Bezpieczeństwo pracownikom i widzom miał zapewnić automatyczny system przeciwpożarowy oparty na klapach oddymiających i zbiornikach wody zlokalizowanych na dachu. Zaplanowano automatyczną centralę telefoniczną zapewniającą komunikację wewnątrz budynku dzięki osiemnastu aparatom, była też oczywiście linia z wyjściem na miasto. W całym gmachu zaplanowano centralne ogrzewanie, na foyer i widowni – centralny odkurzacz. Budynek Teatru Polskiego miał być największy, najpiękniejszy, najnowocześniejszy. Miał być „naj”. I był.
Dom wariatów i piekło na ziemi
Prócz głównego projektanta – Przybylskiego, który odpowiedzialny był za całokształt prac architektonicznych oraz pełnił funkcję kierownika robót, na budowie Teatru Polskiego pracowało kilkudziesięciu specjalistów nadzorujących prace na poszczególnych odcinkach. Inżynier Gustaw Trzciński kierował działaniami firmy Lolat-Żelbet, odpowiedzialnej za wykonanie konstrukcji żelbetowych – jednych z pierwszych w Polsce. Być może Trzciński osobiście wskazał jako wykonawcę swoich projektów Towarzystwo Budowlane Lolat-Żelbet, które słynęło z nowatorskich rozwiązań i wykorzystywania najnowszych technologii – nazywane było prekursorem zastosowania betonu oraz elementów prefabrykowanych. Szyfman pracował z najlepszymi.
Dzięki zastosowaniu konstrukcji żelbetowej balkon pierwszego piętra widowni wsparty był, i nadal jest, tyko na dwóch filarach, co pozwoliło uzyskać bardzo dobrą widoczność z ostatnich rzędów parteru – zgodnie z zapowiedziami Szyfmana, że w jego teatrze nie będzie „ani jednego miejsca martwego, z którego by nie można ogarnąć wzrokiem całej sceny”. Wprawdzie w pierwszych miesiącach po otwarciu teatru widzowie bali się zajmować miejsca bezpośrednio pod balkonem, nie darząc zaufaniem jego filigranowej z pozoru konstrukcji, ale szybko przywykli i doceniali praktyczną stronę tego nowoczesnego rozwiązania.
Prawdopodobnie żelbet miał wpływ na to, że mury teatru oparły się podczas wojny potężnym drganiom wywoływanym przez wybuchy spadających w pobliżu bomb.
Na początku lipca 1912 roku budynek został doprowadzony pod dach. Lista zatrudnionych firm jest imponująca, a zapewne i tak niekompletna, ponieważ zachowały się tylko dwie z kilku ksiąg Komisji Organizacyjnej Budowy Teatru. Biorąc pod uwagę złożoność robót, liczbę równolegle pracujących na budowie ludzi i tempo prowadzonych prac, trudno wyobrazić sobie, jak podołano temu przedsięwzięciu od strony organizacyjnej, w krótkim czasie dziewięciu miesięcy.
Przybylskiego zasypywano różnego rodzaju zapytaniami, zlecano wykonywanie naprędce dodatkowych szkiców i projektów. A przy tym wymagano, by na bieżąco nadzorował prace na budowie i oceniał jakość ich wykonania. Przybylski część odpowiedzialności chciał dzielić z Szyfmanem, kierując do niego zapytania w kwestiach rozwiązań technicznych decydujących o warunkach pracy artystycznej i możliwościach sceny. We wspomnieniach Szyfman pisze, z przymrużeniem oka, że Przybylski „wyciągał go przemocą” z każdej niemal próby do inauguracyjnej premiery, by pokazać jakiś element wyposażenia, który akurat dowieziono. „Dom wariatów” i „piekło na ziemi” – to najciekawsze porównania, jakich Arnold Szyfman używał opisując miesiące pracy przy budowie teatru.
Gmach Teatru Polskiego, 1913, Teatr Polski w Warszawie, odbitka z „Architekta” 1913 z. 3 – 4
„A po długim męczeństwie zorzę rozwiodę nad wami, udaruję was szczęściem i wolnością.”
Te słowa z finałowej sceny „Irydiona” mogłyby być swoistym przesłaniem samego Arnolda Szyfmana, umęczonego kilkoma latami intensywnej pracy na rzecz budowy teatru. Mogłyby być, gdyby rosyjska cenzura nie wykreśliła ich ze scenariusza inauguracyjnej premiery. Trzeba przypomnieć, że Teatr Polski powstał w trzecim co do wielkości mieście… Cesarstwa Rosyjskiego, a zatem budowa i funkcjonowanie teatru w pierwszych sezonach wymagały zgody carskich urzędów. Męczeństwo narodu pozostało więc bez scenicznego komentarza. Symboliczne męczeństwo samego Szyfmana, zwanego „Arnoldem słupnikiem” przez analogię do Szymona – niezłomnego ascety, zostało wynagrodzone 29 stycznia 1913 roku. Tego dnia Teatr Polski zachwycił Warszawę.
Po zakończeniu inauguracyjnej premiery „Irydiona” Zygmunta Krasińskiego w reżyserii Arnolda Szyfmana, około drugiej w nocy, artyści i goście dyrektora przenieśli się do Hotelu Bristol, by świętować otwarcie nowego teatru. Zachowała się fotografia z uroczystego bankietu. Widać na niej bardzo eleganckie towarzystwo w wieczorowych strojach. Panie w wydekoltowanych długich sukniach, panowie w smokingach. Wydaje się, że nie ma wśród nich Szyfmana. Tylko bardzo czujne oko wypatrzy go na dalekim planie. Stoi po lewej stronie, w głębi, pod filarem, niemal niewidoczny, odwrócony profilem nie patrzy w obiektyw, wzrok ma utkwiony nisko nad podłogą. Jak to możliwe? Przecież zawsze był na pierwszej linii, zawsze energiczny, rzutki, wygadany. Czyżby tak odreagowywał wielomiesięczny stres? A może odwrotnie – ukryty w cieniu zbierał siły i walczył ze strachem. Przyszedł bowiem dzień, kiedy jego teatr przestał być marzeniem, a stał się instytucją, która musi zacząć zarabiać, a on jako dyrektor – spłacać zobowiązania wobec artystów, pracowników i akcjonariuszy.
Błogosławione „ogonki”!
Warszawa potrzebowała trzech dni na oswojenie się z nowym teatrem. Prasa piała z zachwytu, dyrekcja otrzymała „olbrzymią ilość depesz od mnóstwa osób”, tymczasem kasa raportowała, że sprzedaż biletów na drugie i trzecie przedstawienie „Irydiona” idzie słabo. Dopiero czwarty dzień przyniósł, jak napisał Szyfman – „błogosławione ogonki przed kasą”.
A jaki widok ukazywał się widzom przychodzącym na spektakl? Maria Dąbrowska po pierwszej wizycie napisała: „Polski to teatr inny niż wszystkie znane mi dotąd teatry”. Nie sposób zaprzeczyć. Z obszernego holu kasowego, widzowie wchodzili do foyer i ich oczom ukazywał się szeroki korytarz obiegający łukiem widownię oraz dwa ciągi szatni po obu stronach korytarza. Dziennikarz opiniotwórczego „Kuriera Warszawskiego” napisał, iż „obszerne i wygodne szatnie są niezwykłą, reformatorską niespodzianką”. Warszawiacy na początku XX wieku w kinach i teatrach siedzieli w wierzchniej odzieży, a możliwość wygodnego rozebrania się zarezerwowana była dla bywalców eleganckich rautów i pałacowych przyjęć. Notabene styl wyposażenia wnętrz wielu recenzentów nazwało właśnie „pałacowym”. Zwrócono także uwagę na elegancko wyposażone, ogólnodostępne toalety zlokalizowane w ustronnych zakątkach foyer wszystkich trzech kondygnacji, a zatem również tam, gdzie miejsca były najtańsze – nie było to powszechne rozwiązanie. Amfiteatralny układ widowni parteru gwarantował dobrą widoczność ze wszystkich rzędów nawet… ponad modnymi kapeluszami pań.
Dość surową architekturę ocieplały rzeźby, płaskorzeźby, lustra, freski, tapicerowane meble. Na kondygnacji podziemnej zlokalizowano palarnię i bufet, dokąd schodziło się i nadal tak jest – bezpośrednio z foyer parteru. Na piętro prowadziło dwoje reprezentacyjnych, szerokich schodów z białego marmuru. Schody, którymi dziś się poruszamy są oryginalne, te same, na których lubił fotografować się Arnold Szyfman.
W 1913 roku sala teatralna wyglądała niemal identycznie jak dziś. Wprawdzie obicia foteli i ścian oraz kutyna utrzymane były w kolorach złoto-biało-perłowych z niebieskim, czy też jak pisali inni – szarym połyskiem, lóż na pierwszym balkonie było tylko 12, w miejscu loży zwanej prezydencką stało 5 rzędów krzeseł, a widownia mogła pomieścić o 300 widzów więcej niż dziś – czyli 1004 osoby, ale poza tym wnętrze nie uległo większym przebudowom
Sala wytworna, scena duża, imponujące garderoby, przepych…
To, czego nie mogli zobaczyć widzowie, zrecenzowali dziennikarze zaproszeni na zwiedzanie budynku trzy dni przed otwarciem teatru. Cytowany już Marian Dienstl, dziennikarz „Kuriera Warszawskiego” pisał:
„Niezwykle bogate wyposażenie sceny wskazuje, iż pan Arnold Szyfman zdawał sobie dokładnie sprawę, czym jest scena w nowoczesnym teatrze, i przyswoił swojej scenie wszystkie potrzebne techniczne zdobycze XX wieku. To, co dyrektor teatru zdołał na swojej scenie zgromadzić, jest czymś przewrotowym w naszych stosunkach teatralnych”.
I dalej wymieniał nowinki techniczne i architektoniczne, które zrobiły na nim szczególne wrażenie:
[…] użycie półokrągłego horyzontu, obiegającego wnętrze całej sceny, da efekty malarskie, jakie były niemożliwe w teatrze kulis i suflera. Oświetlenie – ostatnim wynalazkiem elektrotechnicznym – lampą Schwabego o sile 60 000 świec, podzieloną na dziewięć kolorów rozłożonych w czterdziestu potężnych lampach łukowych. Scena łączy się bezpośrednio z wygodnym składem dekoracji, a za pomocą winy z modelatornią, stolarnią i malarnią”.
Co ciekawe, recenzent nie był przekonany do zasadności zakupu sceny rotacyjnej, wymieniając liczne, jego zdaniem, wady tego rozwiązania:
„Użycie sceny obrotowej hamuje jej elastyczność i nie pozwala na dowolną w każdym punkcie transfigurację. Koło o średnicy 17 metrów dzieli się na wycinki i w nich buduje obrazy sceniczne w kolejnym scen następstwie. Projektowanie dekoracji na scenie obrotowej staje się żmudnym zadaniem z geometrii wykreślnej”.
Pisujący dla „Tygodnika Ilustrowanego” Ignacy Baliński był zgoła odmiennego zdania i wychwalał zalety sceny rotacyjnej:
„Pośrodku ogromnej hali scenicznej wycięto w podłodze koło o średnicy równej szerokości rampy. Koło to może się obracać w potężnej osi ugruntowanej w fundamentach gmachu. Motorem jest oczywiście elektryczność. Na wycinkach tego koła, więcej lub mniej otwartych, ustawiają się zawczasu albo podczas przedstawienia potrzebne dla każdej odsłony dekoracje i rekwizyty, które za pociśnięciem guzika, przez obrót, nastawiają się zupełnie gotowe naprzeciw widowni. W ten sposób została rozwiązana kwestia długich i licznych antraktów nużących widzów i przeciągających jałowo przedstawienia. […] Bieg sztuki trwa prawie nieprzerwanie. Zdobycz to dla czasu i wrażenia artystycznego nieporównana”.
„Kurier Poranny” skupił się na, zapowiadanej od samego początku przez Szyfmana, instalacji przeciwpożarowej:
„Klapy bezpieczeństwa otwierane są za naciśnięciem odpowiedniego guzika. Zajmują one szóstą część dachu nad sceną. W razie pożaru, aby dym, główny sprawca nieszczęść, mógł się wydostać na zewnątrz niby olbrzymim kominem, wystarczy nacisnąć guzik wewnątrz, albo na zewnątrz Teatru umieszczony. Takich guzików jest duża ilość. Bardzo liczne wyjścia również zabezpieczają publiczność przed groźniejszymi nieszczęściami w razie pożaru, który zresztą z góry natychmiast zostaje stłumiony z aparatów tzw. deszczowych, zalewających wodą w jednej chwili cały Teatr. I jeszcze jedno: wypada wspomnieć świetne wentylacje”.
Garderoby aktorskie podzielone na męskie – zlokalizowane bliżej sceny, bowiem ról męskich było zazwyczaj więcej, i damskie na pierwszym piętrze, odbiegały najwidoczniej swoim standardem od tych, jakie spotykało się w ówczesnych warszawskich teatrach, skoro tak opisał je inny z dziennikarzy:
„Imponują garderoby artystów. W każdej stoi lustro dużych rozmiarów, niemal od sufitu do podłogi. Artysta przegląda się w nim od stóp do głowy. W każdej garderobie są obszerne szafy, jest umywalnia z zimną i ciepłą wodą”.
Ciekawe, że nawet po wojnie, jakość wyposażenia garderób robiła na aktorach wrażenie. Justyna Kreczmarowa tak wspominała swoje początki w Teatrze Polskim:
„Po wojnie znalazłam się w Łodzi w Teatrze Wojska Polskiego. Szyfman zaangażował mnie do swojego teatru i w marcu 1946 przeniosłam się do Warszawy. Pamiętam jak po raz pierwszy znalazłam się w Teatrze Polskim. Szyfman wziął klucze od portiera i osobiście zaprowadził mnie do garderoby. Była bardzo wygodnie urządzona. Szyfman miał wielki szacunek dla pracy aktora„.
Premiera, premiera i… po premierze
Budynek teatru w dniu otwarcia nie był całkowicie wykończony – zabrakło pieniędzy i czasu np. na wykończenie obu klatek schodowych prowadzących na drugi balkon. Możemy sobie wyobrazić, jak trudne dla Szyfmana musiało być prowadzenie robót wykończeniowych równolegle z codzienną eksploatacją budynku i pokrywanie kosztów prac z bieżących przychodów. Do tego trzeba było borykać się z naprawami usterek: przeciekał dach, zacinała się żelazna kurtyna, w piwnicach pojawiła się wilgoć, podjęto decyzję o założeniu ogrzewania w pomieszczeniach, w których pierwotnie nie zaplanowano grzejników. Tymczasem akcjonariusze uważali, że wydatki budowlane zostały zamknięte wraz z rozpoczęciem eksploatacji przedstawień i Towarzystwo Akcyjne oczekiwało przychodów, choćby z tytułu dzierżawy gmachu. Pamiętajmy, że teatr był prywatny, ale Szyfman nie był jego właścicielem – budynek był własnością Towarzystwa. W zgranym dotąd zespole zaczęły pojawiać się niesnaski i tarcia. Relacje z Julianem Tołłoczką, zawsze tak życzliwym Szyfmanowi, uległy oziębieniu. Mówiono, że przyczyną była sprawa pewnej aktorki – protegowanej prezesa Tołłoczki, która nie znalazła uznania w oczach dyrektora Szyfmana. Trudno jednak uwierzyć, że tak błahy powód poróżnił dawnych współpracowników. Wydaje się, że były to raczej twarde prawa biznesu.
Wielka wojna
Tymczasem w połowie 1914 roku frekwencja w teatrze znacząco spadła, a wraz z nią wpływy do kasy. Wiele osób opuściło Warszawę, inne ograniczały wydatki. Zapanował powszechny niepokój. Zbliżała się wojna.
Pod koniec lipca Julian Tołłoczko wyjechał z Warszawy. Jego obowiązki przejął wiceprezes hrabia Edward Krasiński. Szyfman – przybysz z Galicji nieposiadający rosyjskiego obywatelstwa, został aresztowany i trafił do transportu wiozącego „poddanych” wrogich mocarstw w głąb Rosji. Na szczęście po dziesięciu dniach, dzięki interwencji Marii Przybyło-Potockiej, wspieranej przez hrabiego Krasińskiego, Szyfman został zwolniony i udało mu się wrócić do Warszawy. Teatr działał. W repertuarze była „Alzacja” Luciena Camille’a i Gastona Leroux – „patriotyczna sztuka francuska”. Podczas każdego przedstawienia, kiedy w trakcie spektaklu grana była „Marsylianka”, widownia manifestowała na stojąco poparcie dla Francji i tym samym nadzieję na odrodzenie Polski. Mimo wyprzedanych biletów, rosnące koszty utrzymania budynku sprawiały, że pieniędzy ledwo starczało na wypłatę wynagrodzeń. Zapadła decyzja o zamknięciu teatru. Szyfman wyjechał z Warszawy, wraz z nim większość pracowników i artystów. Jak pisano „wspaniały gmach zaległa pustka i cisza”.
Znowu razem
Osierocony teatr czekał do 3 lipca 1918 roku na powrót Szyfmana. W prasie natychmiast pojawiły się spekulacje dotyczące dalszych losów sceny. „Kurier Warszawski” pisał: „Twórca Teatru Polskiego w Warszawie dr Arnold Szyfman, którego powrót zapowiadaliśmy, po trzyletniej przymusowej nieobecności powrócił wczoraj do naszego miasta. Powrót jego przypadł w czasie toczących się pertraktacji o przyszłe losy Teatru Polskiego i dyrektor Szyfman, którego energii, inicjatywie i kulturze artystycznej zawdzięcza Teatr Polski swoje powstanie i powodzenie, prawdopodobnie będzie pozyskany przez Towarzystwo Akcyjne Budowy i Eksploatacji Teatrów na korzyść Teatru Polskiego”. I tak się stało – Teatr Polski i Arnold Szyfman, znowu byli razem.
Niewiele wiemy o dziejach budynku w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Z nielicznych zachowanych protokołów z posiedzeń Zarządu Towarzystwa Akcyjnego możemy wyczytać, że teatr jest za ciasny, skład dekoracji przepełniony, kieszeń sceny nie dość obszerna. Dowiadujemy się, że Czesław Przybylski zaproponował rozbudowę magazynu dekoracji o kondygnację podziemną, ale do realizacji tego śmiałego projektu nie doszło, zapewne z braku funduszy. Na szczęście Zarząd Towarzystwa wyasygnował pieniądze na zakup parceli naprzeciwko teatru i na zdobytym placu pobudowano „całkiem dobry”, jak twierdził Szyfman, magazyn dekoracji (w miejscu dzisiejszego parkingu przy kamienicy vis-à-vis teatru).
Oczywiście prowadzono bieżące remonty. W liście Szyfmana z 1926 roku znajdujemy informację: „tak cieknie z dachu, że dziś musiano postawić wanny i inne naczynia w magazynach kostiumowych i malarni dla łapania deszczówki”. Jak widać – zgodnie z powiedzeniem „co masz zrobić, zrób porządnie” – to, czego nie doprowadzono do końca w roku 1913, dawało o sobie znać kilkanaście lat później. Remonty dachu będą zmorą Szyfmana jeszcze przez następnych kilka lat.
Wiemy, że w styczniu 1927 roku pojawił się w teatrze komornik. Niezwykle ciekawa jest lista zajętych przedmiotów, daje bowiem pewne wyobrażenie o ówczesnym wyposażeniu budynku. Znajdujemy na niej kurtyny, dywany, portiery, stylowe meble i flamandzkie gobeliny. Na poczet długów zabrano także 20 tysięcy (!) metrów kwadratowych płótna na dekoracje.
Mimo trudności finansowych większe remonty zrealizowano w roku 1927 i następnie wiosną 1938. Naprawę dachu (znowu!), wymianę instalacji elektrycznej i centralnego ogrzewania, izolację budynku i osuszenie suteren (znowu!), odmalowanie klatek schodowych i zmianę obić krzeseł widowni zaplanowano na rok 1939.
Wojna po raz drugi
Ostatnie przedwojenne, a właściwie już wojenne, przedstawienie w Teatrze Polskim odbyło się 3 września 1939 roku. Szyfman, podobnie, jak wielu pracowników teatru, nie opuścił miasta. Teatr zawiesił działalność artystyczną, ale nie opustoszał. W miarę nasilających się bombardowań do budynku przeprowadzali się kolejni pracownicy, którzy utracili domy. 16 września dołączyli do nich Szyfman i Maria Przybyłko-Potocka, których mieszkanie przy ulicy Smolnej spłonęło od wybuchu bomby.
Niemal od początku dyrektor Szyfman zorganizował stałą obronę teatru z regularnymi całodobowymi dyżurami. Czuwano na dachu i w pomieszczeniach narażonych na pożary. Najbardziej heroiczny rozdział wrześniowej obrony to jedenastodniowa walka o stłumienie pożaru budynku Towarzystwa Ubezpieczeń, którego ściana przylegała bezpośrednio do kieszeni sceny. Nie udało się uratować znajdującego się tam magazynu dekoracji, ale dzięki heroizmowi pracowników teatru pożar opanowano i ocalono resztę sceny. Pod koniec września na teatr spadła bomba, która przebiła się przez stropy aż do podscenia, szczęśliwie jednak nie wybuchła i nikt nie zginął. Kolejna trafiła w schody przed budynkiem, wpadła do palarni powodując stosunkowo niewielkie zniszczenia. Niestety od uderzenia innej bomby spłonął główny magazyn dekoracji znajdujący się naprzeciw teatru.
Po kapitulacji stolicy budynek przedstawiał żałosny widok – popękane szyby, zbite lustra, rozszarpane poszycie dachu, wyrwy w stropach, zawalona część palarni, nadpalona kieszeń sceny, elementy sztukaterii i zdobień rozrzucone w budynku i dokoła niego. Tymczasem zbliżała się pierwsza okupacyjna zima. Szyfman nadludzkim wysiłkiem zaczął gromadzić fundusze i przystąpił do remontu teatru. Aby dać zajęcie współpracownikom – aktorom i innym pracownikom – wpadł na pomysł aby w ocalałych pomieszczeniach teatru zorganizować kawiarnię, restaurację i sklepy komisowe. Marzył, że wkrótce będzie mógł dać wszystkim inne zatrudnienie, wznawiając działalność teatru, za pozwoleniem władz okupacyjnych. Niestety 2 marca 1940 roku Szyfmana aresztowano, a budynek został zajęty przez Niemców na potrzeby Theater der Stadt Warschau. Niemiecka scena działała w budynku do sierpnia 1944 roku, utrzymując dwa zespoły aktorskie – niemieckojęzyczny i grający po polsku, oba bojkotowane przez wielu Polaków.
Teatr ‘44
W czasie Powstania Warszawskiego w sąsiedztwie budynku teatru toczyły się walki. Na początku września przed teatrem powstała barykada z dekoracji i teatralnych mebli. Przez cały okres okupacji w budynku pozostawali dawni jego pracownicy. Niektórzy również podczas Powstania. Nie opuścili teatru nawet wtedy, kiedy Niemcy odbili teatr z rąk powstańców i ustanowili w nim sztab dzielnicowy. Kiedy wycofujący się z Warszawy żołnierze niemieccy podłożyli ogień w piwnicach teatru, to właśnie dawni pracownicy ugasili pożar niemal natychmiast, mimo, że groziła za to kara śmierci.
Teatr Polski, 1945
Na państwowym
„… dr Arnold Szyfman prowadzi podwójne życie: w dzień jest ruchliwym, trzeźwym i sprężystym dyrektorem Departamentu Teatru, po nocach zaś – marzycielem, krążącym bezsennymi w jednej z najbardziej martwych dzielnic Warszawy, dokoła milczącego głucho, pustego gmachu przy ulicy Oboźnej” – napisał pierwszy powojenny wiceminister kultury Leon Kruczkowski.
W styczniu 1945 roku Szyfman przybył do Krakowa po 32 miesiącach ukrywania się w majątku Mstinów w Pławowicach. Jest gotowy do pracy. Od Rządu Tymczasowego otrzymuje propozycję objęcia stanowiska dyrektora Departamentu Teatru, którą przyjmuje i natychmiast zaczyna działać – na rzecz teatrów, ze szczególnym uwzględnieniem tego, który stworzył, przez lata prowadził i do którego chciał wrócić, mimo zmiany sytuacji politycznej. I jak to miał w zwyczaju, dopiął swego. 31 lipca 1945 roku złożył dymisję ze stanowiska dyrektora departamentu i tego samego dnia został powołany na dyrektora upaństwowionego Teatru Polskiego w Warszawie.
Ponieważ Szyfman rozpoczął starania o kapitalny remont teatru już w marcu 1945 roku, w sierpniu mógł zacząć angażować pracowników – również do zespołu artystycznego. Tymczasem Społeczne Przedsiębiorstwo Budowlane, w porozumieniu z Biurem Odbudowy Stolicy (którego skrót żartobliwie rozwijano jako Boże Odbuduj Stolicę), prowadziło remont gmachu. Znajomości i nieustępliwość Szyfmana sprawiały, że materiały budowlane ściągano skąd się dało, z całej Polski. Wyposażenie i brakujące elementy wystroju pozyskiwano z wyburzanych w Warszawie ruin. Tak zebrano między innymi szklane koraliki do renowacji olbrzymiego plafonu nad widownią – są tam do dziś. Niektórych elementów wystroju nie udało się odtworzyć w trudnych powojennych warunkach. Tak zniknęły z parteru kinkiety z kloszami ze szklanych patyczków czy posadzka w holu kasowym – wcześniej wyłożona kultowymi „gorsecikami” czyli biało-czarną mozaiką. Pojawiły się natomiast materiały nie mniej luksusowe, ale mimo wszystko łatwiejsze do zdobycia w 1945 roku – kryształowe klosze w kształcie tulipanów i szary marmur na podłogę i okładzinę ścian w holu.
15 listopada 1945 roku pisarka Maria Dąbrowska zanotowała: „Wstąpiłam do Teatru Polskiego. Szyfmana spotkałam przed teatrem. Oprowadził mnie po całym gmachu. Zupełnie odremontowany (…) Wszystko się lśni. Kiedy Szyfman wprowadził mnie na widownię, łzy pociekły mi z oczu”. Trzy dni później, z Krakowa, dojechał odzyskany majątek teatru, wywieziony tam przez Niemców w czasie Powstania. Szyfman cudem załatwił ciężarówkę, która przywiozła księgozbiór, kostiumy, dywany, futra, instrumenty muzyczne, elementy wyposażenia technicznego oraz reżysera Juliusza Osterwę i kilkoro krakowskich aktorów zaangażowanych przez Szyfmana do Polskiego. Następnego dnia Osterwa napisał do żony: „Warszawa – ruiny. Zgliszcza. Strasznie. Al. Jerozolimskie, Marszałkowska, Traugutta, ranny Kopernik [słynny pomnik Kopernika na Krakowskim Przedmieściu]. Teatr Polski oświetlony. Odnowiony bajkowo. Scena nowoczesna, jasna. Sala zachwycająca. Loże. Składy olbrzymie, w pracowniach już „wre”. Nie chce się wierzyć, że to w zrujnowanej Warszawie.”.
17 stycznia 1956 roku odbywa się uroczyste otwarcie teatru po wojnie. Na afiszu „Lilla Weneda” Słowackiego w reżyserii Juliusza Osterwy. Prasa pisała: „ Wśród ruin wypalonych ulic Warszawy – lśni błękitem i złotem, płonie świeżością i światłem, odbudowany i pierwszy upaństwowiony, dawny teatr Szyfmana”.
Teatr Polski w Warszawie, 1947
Dejmek i nowe porządki
Przez dziesięciolecia teatr poddawany był kosmetycznym remontom. W 1981 roku, kiedy dyrekcję objął Kazimierz Dejmek, dawny blask wnętrz był już tylko wspomnieniem. Dlatego już w 1982 roku rozpoczął się generalny remont gmachu. Dejmek zaplanował liczne prace architektoniczne, doposażenie sceny w nowoczesną technikę, ale też poprawę warunków pracy w pracowniach i działach administracyjnych.
Remonty prowadzono etapami, przy zachowaniu ciągłości pracy artystycznej. W latach 1982-83 wyremontowano dach nad sceną oraz przeszkolony dach nad malarnią, w malarni położono nową podłogę. Przeprowadzono remont instalacji elektrycznej. Kabiny akustyków i elektryków, mieszczące się na poziomie lóż, znacznie powiększono, w poprzednich pomieszczeniach nie mieściła się nowoczesna aparatura służąca do obsługi dźwiękowej i świetlnej spektakli. Scena zyskała nową kurtynę, która służyła teatrowi aż do 2025 roku. Gruntowny remont przeszły również sanitariaty dla widzów i dla pracowników.
W 1983 roku rozpoczęto remont instalacji centralnego ogrzewania. Odnowiono foyer i szatnie parteru boazeryjne okładziny zastępując szarymi stiukami. Naprzeciwko wejścia głównego wmurowaną tablice poświęconą Arnoldowi Szyfmanowi. Pierwszy raz od czasów powojennych poddano czyszczeniu szklany żyrandol nad widownią. Rok później odnowiono posadzki na widowni, które położono jeszcze w 1913 roku. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczne czerwone podłogi w teatrze – zostały wykonane z ksylolitu i w latach osiemdziesiątych trudno było znaleźć firmę, która korzystałaby nadal z tej technologii. Na szczęście udało się znaleźć zakład rzemieślniczy, który podjął się zadania, choć podobno nie udało się uzyskać koloru identycznego z pierwotnym.
Na zapleczu technicznym przeprowadzono nowy podział pomieszczeń, służący polepszeniu warunków pracy – wydzielono pokoje socjalne, wygospodarowano przestrzenie magazynowe, doposażono pracownie w nowy sprzęt. Liczne prace remontowe zwieńczyło odnowienie elewacji w roku 1985.
Marzenie Szyfmana – scena kameralna
Zaraz po wojnie przyznano teatrowi teren od ulicy Karasia do ulicy Sewerynów oraz od ulicy Oboźnej do sąsiadującego z gmachem budynku związków zawodowych. Pozwoliło to na zaplanowanie wygodnej komunikacji wokół teatru, wygospodarowanie miejsca na dwa parkingi i obszerny zieleniec wzdłuż Oboźnej, ale też stworzyło warunki do rozbudowy. Szyfman, widząc zmiany zachodzące w kulturze teatralnej, marzył o małej scenie, dającej lepsze warunki do inscenizowania współczesnej dramaturgii kameralnej – kilkuosobowych sztuk wymagających innych środków wyrazu i bliskiego kontaktu z widzami. Realizując swoje plany, dyrektor Szyfman wynajął tymczasowo od Związku Inwalidów Wojennych salę teatralną, przy ul Foksal 16, gdzie 17 stycznia 1949 roku dano pierwszą premierę. Scena miała tam działać kilka lat, przetrwała aż 52, do roku 2001. Teatr nie był już w stanie ponosić rosnących kosztów dzierżawy. Priorytetowym celem ówczesnego dyrektora – Jerzego Zaleskiego stało się wybudowanie nowej małej sceny.
7 października 2009 roku dzięki staraniom dyrektorów Jerzego Zaleskiego i Jarosława Kiliana otwarty został budynek Sceny Kameralnej. Nowy gmach stanął na tyłach głównego budynku Teatru Polskiego. Zbudował go prywatny inwestor – spółdzielnia mieszkaniowa Dembud, która w rozliczeniu otrzymała od teatru działkę u zbiegu ulic Sewerynów i Oboźnej, na której zbudowała apartamentowiec.
W budynku sceny kameralnej znalazły się także sale prób, sala prób muzycznych, magazyny dekoracji i kostiumów, archiwum artystyczne i pomieszczenia dla pracowni rzemieślniczych.
Modernizacja z elementami przebudowy 2010-2015
Wielki projekt modernizacyjny, rozpisany na pięć lat, został zrealizowany za dyrekcji Andrzeja Seweryna. Pierwszy etap inwestycji, w latach 2010-2012, przywrócił dawny blask elewacji teatru, która nawiązuje teraz do wyglądu, jaki znamy z najstarszych fotografii budynku. Kompleksowej renowacji poddano także wnętrza – reprezentacyjne, jak i te, których widzowie nie oglądają, a są nie mniej ważne dla codziennej pracy teatru.
Drugi etap prac poświęcony był modernizacji sceny i przyległych pomieszczeń, a także naprawie i unowocześnieniu urządzeń mechaniki i elektryki sceny. Ostatnie miesiące remontu to modernizacja stropu piwnicy pod widownią sali teatralnej, modernizacja instalacji przeciwpożarowej, modernizacja instalacji centralnego ogrzewania i modernizacja systemu akustycznego sceny głównej.
Całość prac remontowych i modernizacyjnych zwieńczyła premiera „Króla Leara” Williama Szekspira w reżyserii Jacquesa Lassalle’a. 26 kwietnia 2014 roku widzowie mogli zobaczyć odnowiony budynek teatru, a monumentalna inscenizacja szekspirowskiego dramatu pokazała nowe możliwości techniczne dużej sceny.