Strona korzysta z plików cookies.

Dowiedz się więcej
Włącz tryb kontrastowy

Gustaw-Konrad ’55

W 70. rocznicę pierwszej powojennej premiery „Dziadów” Adama Mickiewicza.

Prochy Mickiewicza to nie martwy proch przeszłości, nie proch, lecz dynamit…

- pisał Antoni Słonimski w recenzji z „Dziadów” wyreżyserowanych przez Leona Schillera w Teatrze Polskim w Warszawie w 1934 roku.

20 lat później, po premierze „Dziadów" w reżyserii Aleksandra Bardiniego, Jan Kott powtórzył słowa Słonimskiego i dodał, że Mickiewicz potrzebny jest naszym scenom jak powietrze. I to nie tylko w porządku teatralnym. Również w porządku moralnym.

 

"Dziady", rok 1955. reż. Aleksander Bardini

"Dziady", rok 1934, reż. Leon Schiller

„Dziady” ‘55

„Dziady” w opracowaniu Aleksandra Bardiniego z 1955 roku były wydarzeniem długo oczekiwanym. W latach powojennych, gdy polska kultura podporządkowana była wytycznym socrealizmu, romantyczne dramaty uchodziły za niewygodne, a nawet za ideologicznie niebezpieczne. Dopiero w połowie lat pięćdziesiątych, wraz z początkiem tzw. politycznej odwilży, pojawiła się możliwość powrotu Mickiewicza na polskie sceny. Okazją, której władze nie mogły przemilczeć, była setna rocznica śmierci wieszcza. Arnold Szyfman wykorzystał ten moment i dzięki intensywnym staraniom dyrekcji teatru oraz Jarosława Iwaszkiewicza, premiera w Teatrze Polskim stała się częścią ogólnopolskich obchodów Roku Mickiewiczowskiego.

Plakat spektaklu z roku 1955

Oczekiwania wobec pierwszej powojennej inscenizacji „Dziadów” były bardzo duże. Może dlatego niektórzy recenzenci nie kryli rozczarowania, wytykając Bardiniemu zbyt daleko idący kompromis artystyczny. Najwięcej wątpliwości wzbudzały skróty poczynione w tekście. Stanisław Furmanik w recenzji z 1956 roku pisał: Skreślanie tekstu w ogóle, a zwłaszcza w tak pragmatycznie zorganizowanym dramacie jak „Dziady”, nie jest żadną inter­pretacją, lecz kaleczeniem żywej tkanki dzieła. Bohdan Korzeniewski (reżyser, tłumacz, historyk teatru), broniąc Bardiniego, zaznaczył jednak, że pierwszy raz po wojnie „Dziady” wystawiono przysłowiowym „krakowskim targiem”: pan nam trochę ustąpi, panie Mickiewicz, my trochę panu i w świętej zgodzie dokonamy obchodów stulecia pańskiej śmierci. Ze wspomnień reżysera Erwina Axera, dowiadujemy się, jak to „ustępowanie” wyglądało: Bardini na „Dziadach” w 1955 miał dwa rzędy cenzorów, musiał więc iść na kompromisy.

Program spektaklu z 1955 - Okładka

Program spektaklu z 1955 - Obsada

Program spektaklu z 1955 - Zespół realizatorski

Młoda publiczność w większości nie miała zastrzeżeń – odebrała spektakl z entuzjazmem. Pokolenie, którego dorastanie przypadło na czas stalinizmu, spragnione wolności, dostrzegło w głównym bohaterze reprezentanta swoich rozterek i oczekiwań. Dla młodych „Dziady” Bardiniego stały się głosem pokolenia. Spektakl zagrano rekordową liczbę razy – aż 271. Wojciech Natanson w recenzji napisał, że publiczność „oblega kasy” i nawet jemu niełatwo było dostać bilet. Jak pisał inny z krytyków, mimo pewnych niedociągnięć, spektakl miał „świeżość i urok młodości”. Jeśli wierzyć recenzentowi Janowi Kottowi: Na premierze „Dziadów” płakano w krzesłach [na widowni parteru] i na galerii [na balkonie]. Płakali ministrowie, maszynistom teatralnym latały ręce, szatniarki ocierały oczy chusteczką. „Dziady” wstrząsnęły. Włączyły się w „długie, nocne rodaków rozmowy”. Andrzej Kijowski, mający wówczas 27 lat – przyszły prozaik i scenarzysta filmowy, zanotował natomiast w dzienniku, że żadnych zbiorowych wzruszeń nie pamięta, ale skoro pojawiły się w relacjach widzów to znaczy, że wszyscy ich w tamtej chwili bardzo potrzebowali. „Dziady” Bardiniego były odpowiedzią na te potrzeby.

Maria Gordon-Smith, żona Arnolda Szyfmana, w swoich wspomnieniach również poruszyła temat aktualności „Dziadów”:

Wielką premierą w Teatrze Polskim, bardzo na czasie, były „Dziady” wystawione 26 listopada 1955 jako punkt szczytowy uroczystości z okazji setnej rocznicy śmierci Adama Mickiewicza. Spektakl w reżyserii Aleksandra Bardiniego mocno uwypuklił sprawę młodzieży jako głównych bohaterów poematu. Był właśnie tym, czego potrzebowała publiczność.

 

Decyzja o pokazaniu tego dramatu na scenie nie była indywidulaną decyzją Arnolda – bo być nie mogła. Powzięto ją na wysokim szczeblu. Niemniej Arnold uśmiechał się z zadowoleniem, gdy mu gratulowano, że premiera w Teatrze Polskim było jedną z pierwszych jaskółek „Października ‘56”.  Powodzenie przedstawienia było niebywałe. Wrażenie wprost mistyczne.

Dwie twarze Konrada

Nowatorskim pomysłem Bardiniego było powierzenie roli Gustawa-Konrada dwóm aktorom: młodemu dwudziestoczteroletniemu Ignacemu Gogolewskiemu i starszemu o dziesięć lat Stanisławowi Jasiukiewiczowi. Dzięki temu zabiegowi, który najprawdopodobniej był wynikiem przypadku, dramat Mickiewicza zyskał dwie różne tonacje – zabrzmiał w nim bunt młodości, ale też gorzkie doświadczenia pokolenia wojennego. Zgadzano się, że w obu interpretacjach Konrad walczył nie tyle z Bogiem, co z szeroko rozumianą władzą. Bunt Konrada był odbierany jako głos w obronie wolności narodu, a także niezależności jednostki. Konrad roku 1955 faktycznie przemawiał „za miliony” – jak napisał Jan Kott.

Stanisław Jasiukiewicz jako Zbigniew i Ignacy Gogolewski jako tytułowy bohater "Mazepy" w reż. Romana Zawistowskiego, premiera 25.10.1958

Widowisko bajeczne

Jarosław Iwaszkiewicz, zaprzyjaźniony z Arnoldem Szyfmanem, pełniący funkcję kierownika literackiego Teatru Polskiego, napisał w liście do Mieczysława Grydzewskiego (felietonisty, dziennikarza założyciela „Skamandra” i „Wiadomości Literackich”):

„Dziady” nasze oczywiście znacznie gorsze od Schillerowskich, ale rewelacyjne pod względem aktorskim – Jasiukiewicz, Gogolewski, którzy grają na zmianę Gustawa-Konrada, wspaniali. (…) Widowisko bajeczne.

Mit „Dziadów”

 

„Dziady” Bardiniego stały się jednym z najważniejszych wydarzeń teatralnych lat pięćdziesiątych i zapisały się w historii polskiego teatru. Ugruntowały zawodową pozycję Stanisława Jasiukiewicza, a Ignacemu Gogolewskiemu otworzyły drzwi do kariery. Krytycy pisali o narodzinach gwiazdy. Dla widzów spektakl stał się symbolem zmian, początkiem nowego myślenia o teatrze, ale też o przemianach zachodzących w Polsce lat pięćdziesiątych. Wielka Improwizacja, choć skrócona przez Bardiniego o połowę – jak pisał historyk teatru Zbigniew Majchrowski – była odbierana jako projekcja marzenia o wolności, jako próba odzyskania nadziei na samoodrodzenie, co w końcu znajdzie realny wyraz w czerwcu i jesienią 1956 roku.

Konrad – Gogolewski

Na premierze, 26 listopada 1955 roku, rolę Gustawa-Konrada grał Ignacy Gogolewski, który tak wspominał tamten czas, w eseju napisanym na stulecie Teatru Polskiego w Warszawie:

W 1953 roku, z rekomendacji naszego opiekuna z PWST, profesora Jana Kreczmara, do zespołu Teatru Polskiego zaproszono cztery osoby: Hannę Łubieńską, Miłosza Maszyńskiego, Jan Bratkowskiego i mnie. Od wielkich gwiazd, które należały do zespołu Teatru Polskiego w okresie międzywojennym, dzieliły nas odległości astronomiczne, stąd przerażenie i respekt. (…)

 

Troje moich kolegów zostało od razu obsadzonych w różnych rolach, ja natomiast (…) czekałem parę miesięcy, niepokojąc się czy i dla mnie znajdzie się propozycja w repertuarze i wejdę w próby. (…)

 

Po pierwszym sezonie profesor Aleksander Bardini zatrzymał mnie na takim placyku przy teatrze, gdzie w lecie zazwyczaj siedzieli nestorzy i łaskawie przyjmowali hołdy i ukłony młodszej generacji, i zapytał, czy czytałem IV część Dziadów. Odpowiedziałem Bardiniemu, że przecież monolog z IV części mówiłem na egzaminie. „No, tak – odparł Bardini – ale niech pan to sobie jeszcze raz przypomni”. Odchodząc jeszcze dodał: „A część III niech pan też przeczyta”. No, więc zacząłem czytać, wiedząc, że do roli Gustawa-Konrada zaangażowano już aktora z Wrocławia, Stanisława Jasiukiewicza. Przeczuwałem jakiś zamysł Bardiniego, ale nie wiedziałem, na czym miał polegać.

Umowa o pracę zawarta między Teatrem Polskim a Ignacym Gogolewskim

W rozmowie z Laurą Łącz (długoletnią aktorką Teatru Polskiego w Warszawie) w programie telewizyjnym „Rola życia”, Ignacy Gogolewski rozwinął ten wątek:

Podejrzewam, że Bardini miał na nas jakiś pomysł. Kto wie, czy nie chciał Jasiukiewiczowi powierzyć roli Konrada, a mnie Gustawa. Ale Jasiukiewicz, sprowadzony do tej roli z Wrocławia, zachorował. I co tu robić? Ja stanąłem na scenie Teatru Polskiego w dniu premiery w roli Gustawa-Konrada, a później graliśmy na zmianę. Mimo tej dublury lubiliśmy się i przyjaźniliśmy.

W audycji Polskiego Radia „Zapiski ze współczesności” Gogolewski tak wspominał rozmowę z Bardinim:

Bardini poinformował mnie, że znalazł świetnego wykonawcę roli Gustawa-Konrada, jest nim Stanisław Jasiukiewicz z Wrocławia, ale tu zawiesił głos, jak to Bardini… i wreszcie powiedział: niech pan się uczy roli Gustawa, po czym dodał – Konrada też. I tak oto 26 listopada 1955 roku, w wieku dwudziestu czterech lat, w dwa lata po ukończeniu studiów, stałem się sławny.

Aktor wspominał też o zawodowych początkach i premierze „Dziadów” w obszernym wywiadzie z Jolantą Ciosek, który ukazał się w wydaniu książkowym pt. „Ignacy Gogolewski. Od Gustawa-Konrada do… Antka Boryny”:

Staszek Jasiukiewicz był ode mnie dziesięć lat starszy, bardziej doświadczony. No, ale rzecz się potoczyła swoim trybem. Kiedy przygotowania do premiery i mickiewiczowskich uroczystości były daleko zaawansowane, kiedy Szyfman z Iwaszkiewiczem dokonywali cudów dyplomacji, układając listę gości, Jasiukiewicz dostał zapalenia ucha i znalazł się w szpitalu. Cała koncepcja musiała wtedy runąć.

Czy miałem wątpliwości związane z udźwignięciem takiego zdania? Wątpliwości miała Romanówna, Kreczmar, który chciał grać tę rolę. Chciał grać Gustawa- Konrada, bo taka była tradycja, że tylko dojrzały, doświadczony aktor mógł ją unieść. Ja nie miałem wątpliwości, bo przecież na taką okazję czekałem dwa sezony, a to długo, jak na młodość.

Jan Kreczmar do Igacego Gogolewskiego 26.11.1955

Szkoła nauczyła mnie panowania nad wierszem, głosem. Poza tym miałem tak pedagogicznie doświadczonego reżysera, jakim był Aleksander Bardini i świetnego asystenta reżysera, jak Jan Kulczyński, który mnie prowadził dając szereg wskazówek… Kiedy zetknąłem się z mickiewiczowską poezją, to widocznie była mi ona na tyle bliska, że dzięki tym wszystkim szczęśliwym okolicznościom potrafiłem się wypowiedzieć, a raczej wykrzyczeć, bo cóż dwudziestoczteroletni chłopak może wiedzieć o tym zawodzie? Ja po prostu lewitowałem nad sceną Teatru Polskiego.

Ignacy Gogolewski w audycji Polskiego Radia

Okładka czasopisma "Dookoła Świata" z roku 1955

W książce „Od Gustawa-Konrada do… Antka Boryny” czytamy także: Nie wiem, czy się zatracałem w emocji. Pewnie tak, bo byłem młody. Że wielu rzeczy nie rozumiałem, to pewnie Bardini wliczył w rachunek niepowodzenia tego przedsięwzięcia. Bo nie zrealizował tego, jak chciał. W głównej roli widział Jasiukiewicza, a nie Gogolewskiego. Gogolewski jako dubler prawdopodobnie byłby dopuszczony do tej roli po półrocznym oczekiwaniu.

Cieszyłem się, że po skończeniu studiów los wręczył mi niebywały bilet do wejścia w środowisko teatralne. Byłem całkowicie zamknięty w wielkiej ogromnej roli, którą przed chwilą zagrałem i tak tym faktem zafascynowany, że właściwie, poza tym świata nie widziałem. I tak zdenerwowany, że nie bardzo wiedziałem, co się wokół dzieje. Zresztą nie tylko ja, może nawet bardziej denerwowali się moi niedawni pedagodzy. Tuż przed spektaklem przyszła do mojej garderoby Romanówna i jak kura pisklęta tak mnie uspokajała: Dziecko, synku, pamiętaj nie leć z tekstem, zatrzymaj się czasami. A spod pudru wychodziły jej rumieńce. To było wielkie wydarzenie. Dzisiaj na ogół nie pamięta się, jak wiele trudu wówczas wymagało wystawienie tego utworu.

Strona z czasopisma "Dookoła świata"

We wspomnianym wywiadzie możemy przeczytać o atmosferze, jaka towarzyszyła premierze. Ignacy Gogolewski zapamiętał ją tak:

Było rzeczą niewyobrażalną, że oto nasz najwspanialszy utwór zaistniał na scenie – to był ożywczy powiew nadchodzącej wolności. Że zaistniał w formie niepełnej, ułomnej, zdewastowanej to rzecz inna…  Ale elita z całego świata wtedy go poznała. Dzięki Iwaszkiewiczowi, któremu udało się przekonać władze. One też przecież ryzykowały niezadowoleniem sąsiada, bo słowa, które padały ze sceny już wówczas wywoływały emocje, nie tylko w sześćdziesiątym ósmym. I tego nie udało się już wymazać gumką, jak niektórych tekstów ze scenariusza. Te słowa pozostały w ludziach, budząc nadzieję.

O tym, że premiera „Dziadów” w dużej mierze była zasługą Jarosława Iwaszkiewicza mówił też Ignacy Gogolewski w rozmowie z Rafałem Dajborem, opublikowanej w „Stolicy w 2020 roku:

Wszystko zaczęło się od tego, że zaproponowano Bardiniemu, by wyreżyserował akademię z okazji setnej rocznicy śmierci Mickiewicza. Ale dyrektor literacki Teatru Polskiego, Jarosław Iwaszkiewicz, zasugerował, by jednak wystawić dzieło wieszcza, a nie robić jakąś akademię „ku czci”. I tu zaczęły się wędrówki po rozmaitych „czynnikach decyzyjnych”, z wizytą u Bieruta włącznie... Moim zdaniem, gdyby nie upór Iwaszkiewicza, to tego przedstawienia by nie było.

Konrad – Jasiukiewicz

Stanisław Jasiukiewicz został do roli Gustawa-Konrada ściągnięty przez dyrektora Szyfmana z Wrocławia. Aktor w latach 1947-49 studiował w PWST w Łodzi i zaraz po dyplomie, jesienią 1949 roku, został zaangażo­wany do Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu. Debiutował jednak znacznie wcześniej – w 1946 roku grał w Teatrze Domu Żołnierza w Toruniu, a w czasie studiów aktorskich w łódzkim Teatrze Wojska Polskiego. 

Angaż w Teatrze Polskim dla Stanisława Jasiukiewicza

Odpis dyplomu aktorskiego Stanisława Jasiukiewicza

Początkowo obsadzany był w rolach amantów, stopniowo jednak zaczął odnosić sukcesy w innym repertuarze, z powodzeniem grając pierwszoplanowe role charakterystyczne. Uznanie krytyków szło w parze z nagrodami: w 1953 Jasiukiewicz otrzymał Nagrodę Państwową (zespołową) za rolę w sztuce „Domek z kart”, a w 1955 Nagrodę Państwową za rolę Juliusza Fuczika w sztuce Bragina i Towstonogowa „Wkrótce zakwitną kasztany”. Wszystko to nie mgło ujść uwadze Arnolda Szyfmana, który znany był z tego, że ściągał do swojego zespołu zdolnych aktorów z całej Polski. I tym razem też się nie pomylił – Stanisław Jasiukiewicz związał się z Teatrem Polskim na całe życie i zagrał tu wiele znaczących ról. Grał przy tym w Teatrze Telewizji i w filmach. W roku 1969 Witold Filler w „Kulturze” napisał o Jasiukiewiczu:

Przez wiele lat aktor ten kojarzył mi się z sylwetkami herosów, bohaterów naszych romantycznych arcydram. Materiał tekstowy kusi zawsze w tych rolach aktora do eksplozyjnych wybuchów namię­tności, do wokalnych popisów, kie­dy to fraza niesie głos aktora ku co­raz większym ekscytacjom, układa się sama w melodię, zachęca do te­go, by bić spiżem w zasłuchane rzę­dy widowni. Jasiukiewicz ulegał tym pokusom: w „Mazepie”, w „Śnie srebrnym Salomei”, w „Dziadach”. Zapewne, było mu tym łatwiej, że głos już z natury podzwania mu metalem, a i pobudliwość uczucio­wa zdaje się być jedną z ważkich cech jego scenicznego temperamen­tu.

I dalej krytyk wspomina role charakterystyczne Jasiukiewicza, które okazały się równie ciekawe, jak te z romantycznego repertuaru:

Potem czekałem już na każdą rolę, w której zobaczę tego aktora bez romantycznych kotur­nów, w komedii czy w farsie. To zadziwiające, jak ten sam temperament, ta sama siła gło­su zyskują nowy kolor w chwili, gdy zmienia się im zakres aktors­kich zadań.

Ignacy Gogolewski i Stanisław Jasiukiewicz w opiniach recenzentów

Premierę zapowiadała prasa warszawska entuzjastycznymi tytułami. „Express Wieczorny” donosił: „Przed wielką premierą „Dziadów” (1955 nr 280), „Wydarzenie bez precedensu w historii teatru – powtórzenie uroczystej premiery „Dziadów” (1955 nr 283), „Oto obchodzimy „Dziady” (1955 nr 289 i nr 290). „Życie Warszawy” pisało: „Największe dzieło polskiego romantyzmu, „Dziady” na scenie Teatru Polskiego” (1955 nr 281), „Uroczysta premiera „Dziadów” w Teatrze Polskim” (1955 nr 283), „Arcypoemat na scenie” (1955 nr 284), „Ludzie i duchy” (1955 nr 289).

Jak zauważali krytycy Gustaw-Konrad to jedna z tych ról, które wymagają młodości i zarazem pełnej dojrzałości artystycznej. Niełatwo to znaleźć w jednej osobie, tym bardziej, że rola ta rozpięta jest na ogromnej i różnorodnej skali środków wyrazu. Sytuacja, w której rolę tę grało na zmianę dwóch aktorów, stworzyła pole do szczegółowych analiz obu kreacji.

August Grodzicki w recenzji zamieszczonej w czasopiśmie „Świat” tak pisał o spektaklu:

Aleksander Bardini, który w swym ujęciu Dziadów tak mocno uwypuklił sprawę młodzieży jako głównego bohatera poematu, był konsekwentny: także wszystkie role młodych obsadził młodymi aktorami. Była to odważna decyzja zważywszy, że aktorzy ci nigdy „Dziadów” na scenie nie widzieli, nie znali więc żadnych wzorów i z wielkim repertuarem romantycznym dotychczas na ogół niewiele mieli do czynienia.

Ignacy Gogolewski jest zaledwie dwa lata na scenie. W „Miesiącu na wsi” miał sposobność „objawić się” jako bardzo utalentowany aktor, rokujący jak najlepsze nadzieje na przyszłość. Ale gdzież to studentowi ze sztuki Turgieniewa do mickiewiczowskiego Gustawa-Konrada! Gogolewski otrzymał wielką szansę artystyczną i życiową zagrania tej roli przy swym małym doświadczeniu scenicznym. Zagrał ją i… wygrał. Zadziwił swym niezwykłym talentem. Trzeba się bardzo cieszyć, że scena polska zyska nowego wielkiego aktora.

Jego Gustaw-Konrad zabarwiony jest tonami miękkimi, lirycznymi. 

Taki jest gatunek talentu Gogolewskiego. Ma jednak mocną i głęboką silę przeżycia, żar wewnętrzny, urok młodzieńczy. Budzi wiarę w prawdę uczuć kochanka Maryli i więźnia z celi Bazylianów. Wzrusza. Poezja Mickiewicza brzmi w jego ustach pełnym, szlachetnym tonem. To nie jest fałszywy tombak, ale prawdziwe złoto.

August Grodzicki w czasopiśmie "Świat" o premierze spektaklu

Oczywiście przy całym wielkim uznaniu dla pięknej kreacji Gogolewskiego wolno powiedzieć, że jest jeszcze zbyt młodym aktorem, aby oddać cały wicher uczuć miotających Gustawem; że nie całkiem wyraźnie zdołał wyodrębnić różnicę nastrojów „godziny miłości” i „godziny rozpaczy” w cz. IV; że olbrzymie napięcie Wielkiej Improwizacji przerastało jeszcze jego siły. Ale trudno to wszystko wysuwać jako pretensje. Jak wiadomo cudów nie ma. Nawet w teatrze. Zwłaszcza w teatrze. A to co dał – co mógł dać Gogolewski w „Dziadach” jest naprawdę niezwykłym osiągnięciem aktorskim

Niemniejsze uznanie należy się za tę samą rolę Stanisławowi Jasiukiewiczowi, którego pierwszy raz widzimy w Warszawie. To aktor już dojrzalszy. Jego Gustaw-Konrad jest bardziej męski, bardzo skupiony, wyrozumowany. Zadziwia Jasiukiewicz w cz. III, a zwłaszcza w Wielkiej Improwizacji. Jakby całą swą rolę skoncentrował wokół tej sceny.

August Grodzicki w czasopiśmie "Świat" o premierze

Nagroda od Dyrekcji Teatru dla Ignacego Gogolewskiego i Stanisława Jasiukiewicza

Jan Kott porównał obie kreacje w ten sposób:

Największą dla mnie zasługą Bardiniego jest otworzenie przed aktorską młodzieżą wielkich ról romantycznych. Nie było to łatwe i trzeba było pokonać wiele oporów. Gustaw i jego towarzysze muszą być młodzi, muszą mieć szczerość gestu, której nie zastąpi rutyna i warsztat.

Gogolewski wyrósł po „Dziadach” na największą nadzieję romantycznego teatru. Ma w sobie niezafałszowane wewnętrzne bogactwo i głębię uczuć, rzadką szlachetność gestu. Wiele jeszcze surowości w grze, ale nic ze sztampy, nic ze złego smaku.

Jasiukiewicz jest drapieżniejszy, bardziej intelektualny. Ma rzemiosło nieporównanie wyższe, umie lepiej rozłożyć dramatyczne akcenty. Szedł konsekwentnie do Improwizacji i w tym niebotycznym szaleństwie wyłuskał racjonalne jądro, ale mówiąc teatralnym językiem ma „uboższe wnętrze”. W najlepszych momentach swojej gry Gogolewski był prawdziwym Gustawem-Konradem bardziej romantycznym.

Wojciech Brydziński w czasopiśmie „Dookoła świata” tak zrecenzował główne role:

Obaj odtwórcy roli Gustawa-Konrada – w pierwszym po wojnie wystawieniu „Dziadów” – to wybitnie utalentowani młodzi ludzie. Gogolewski jest bardzo liryczny i młodzieńczy. Jasiukiewicz jest męski i dojrzały. Obu cenię wysoko.

„Dziady” są książką o Polsce, która istnieje naprawdę

Jan Kott w „Przeglądzie Kulturalnym”, po premierze „Dziadów” 1955 roku napisał:

Nie znam dramatu w całej literaturze światowej, który by po stu latach i ćwierć wieku tak potrafił wstrząsnąć, jak „Dziady”. „Dziady” przemówiły silniej niż wszystkie współczesne sztuki dziesięciolecia. Przemówiły historią i przemówiły współczesnością.

„Dziady” są najbardziej współczesną książką polską pierwszej połowy XIX wieku.  Są książką o Polsce, która istnieje naprawdę. O Polsce rzeczywistej, w całej jej wielkości i w całym tragizmie.

Dziady, Adam Mickiewicz, reż. Józef Sosnowski (1915)
Poprzedni obraz
Następny obraz